(relacja już z Polski, bo do końca wycieczki nie mieliśmy dostępu do neta)
Dojechaliśmy rano (koło 6) do Sofii. Bardzo duża hala dworcowa, trochę stara i zaniedbana, ale czysta. Zaskoczyło mnie, że część dworca ma sufit na wys. ok 190 cm, bo dotykałem go głową :F.
Poszedłem obczaić jakiś kantor i gdzie moglibyśmy się przebrać. Kantor był, nawet złotówki przyjmował, ale po tak samo beznadziejnym kursie jak w Warnie czy Burgasie. To nas nauczyło - do takich krajów bierzemy wyłącznie walutę wymienioną w Polsce, albo coś twardego jak euro. Bo w sumie ceny jak w Polsce albo taniej, ale na kursie dużo traciliśmy.
Po znalezieniu kąta do przebrania się, zjedzeniu śniadanka w postaci bułgarskiego chlebka z polską konserwą, oddaniu plecaków do przechowalni (3 lewa za bagaż na 24 h) poszliśmy koło 7 na miasto.
Przed dworcem masakra - wszystko zawalone budkami, budyneczkami, taksówkami i barierkami. Obeszliśmy tej bajzel dookoła. Dalej jak każde duże miasto - szerokie ulice zawalone autami, hotele i budzące się ze snu kloszardy.
Centrum miasta było rozkopane - budują drugą linię metra. Jako, że było wcześnie, pooglądaliśmy zzewnątrz stojące obok siebie: zabytkowy dom handlu, synagoga, meczet i kawałek dalej małą, bardzo ładną cerkiew św. Mikołaja (która jedyna była otwarta). 4 wielkie religie obecnego świata.
Naszym celem była cerkiew katedralna św. Aleksandra Newskiego, podobno największa na Bałkanach, główna świątynia kościoła prawosławnego w Bułgarii, wybudowana siłami narodu bułgarskiego ku chwale Ruskom. Wejście za free, za foto-wideo trzeba było zapłacić. Mimo tego porobiłem naszym małym Olympusem kilka fotek - m.in. jak Bigos próbował siąść na tronie carskim, ale niestety obok sprzątał cieć. Wejścia na chór bronił jakiś napis cyrylicą - Tymek odczytał to coś jak "Wstup zakazan", ale nie znamy bułgarskiego, więc poszliśmy na górę. Niestety nie było tam nic ciekawego.
Cerkiew jak cerkiew - mają tej swój klimat, ale ta była po prostu trochę większa.
W samym mieście widzieliśmy jeszcze kilka pomników ku chwale bratniego rosyjskiego narodu. Postanowiliśmy pojechać na masyw Witoszy, który górował nad miastem. Z internetu wiedzieliśmy, że prawie na sam szczyt można wjechać kolejką.
Przypadkiem znaleźliśmy chyba jedyną w tym kraju informację turystyczną położoną w podziemiach. Babka płynnym angielskim wytłumaczyła nam jak dostać się w góry.
Kupiliśmy bilet dzienny (4 lewa na wszystkie autobusy, trolejbusy, tramwaje i metro) i pojechaliśmy do podsofijskiej miejscowości, gdzie była dolna stacja kolejki. Podczas jednej przesiadki trochę pobłądziliśmy (jak zwykle).